przełożony klasztoru w niektórych zakonach

Przeor Kordecki opisał oblężenie klasztoru w dziele zatytułowanym "Nowa Gigantomachia", wydanym w 1658 roku. – Ciągle pozostaje otwarte pytanie, dlaczego Szwedzi chcieli zająć klasztor Jego zdaniem w połowie XX w. sobór. w imię tak zwanej adaptacji do sytuacji społeczeństwa w całkowitej dekadencji zmienił odwieczną proklamację: 'Trzeba, aby On królował' (1 Kor 15, 25). Twierdzi się, że ten sposób działania jest zgodny z Ewangelią, podczas gdy jest całkiem przeciwnie – podkreślił przełożony Bractwa. ok. 1215‑1280 – żył Franco z Kolonii, niemiecki teoretyk muzyki, autor traktatu Ars cantus mensurabilis, przełożony klasztoru joannitów i kapelan papieski. 1217‑1274 – żył św. Bonawentura, generał franciszkanów, teolog, filozof scholastyk, doktor Kościoła, nazywany Doktorem Serafickim, uważany za jedną z najważniejszych Jestem chyba jedynym przeorem, który nadal mieszka w klasztorze. ↔ Probabilmente sono l'unico priore della Cristianita'che ancora vive nel suo monastero. przeor Noun noun masculine gramatyka kośc. przełożony klasztoru (w niektórych zakonach męskich np. u dominikanów i bonifratrów) [..] Według Martne tak wyglądały prace rolnicze zakonników: gromadzili się na dany znak, następnie przełożony wyznaczał każdemu, co ma robić. Odmawiano modlitwy, a następnie pracowano w ciszy lub śpiewając psalmy. Zakonnicy przepisywali manuskrypty. To zajęcie stawało się z biegiem czasu coraz ważniejsze dla nich. nonton 2 days 1 night season 4 2021 sub indo. Examples Stem Każdego dnia, opierając się na ramieniu pielęgniarza lub przeora, mężczyzna szedł o kilka kroków dalej. Przeor, człowiek wcale bystry, zauważył, że Prostaczek ma nieco zarostu: wiedział, że Huroni go nie mają Literature Wyraźne życzenie założyciela, by przeor był, podobnie jak on sam, pustelnikiem, wkrótce zlekceważono. Literature - Philip z Gwynedd, przeor Kingsbridge. - Jego głos był donośniejszy, niż zamierzył. Literature Przeor, toż on umarł z piętnaście lat temu Literature Nagle zrozumiał, że jeśli przeor wie o spotkaniu z Rają, to może wiedzieć także o celu jego poszukiwań. Literature Zdaje się, że przeor cię wzywa. Tylko brat Rogelio pozostał przy boku przeora Literature Aliena i Jack przeszli przez cmentarz, omijając plac budowy, i weszli do domu przeora. Literature Oczywiście było możliwe, że król działa na własną rękę, chociaż przeor w to nie wierzył, podobnie zresztą jak Gabriel. Literature –Tak jest, mój panie biskupie powiedział przeor Philip z dobrze udanym uśmiechem, po czym ruszył do wyznaczonej pracy. Literature Następnego dnia poczuł, że jest gotów stawić czoło przeorowi. Literature Usłyszał głos stojącego przy nim Philemona: — Spróbuj zachować spokój, ojcze przeorze. Literature - Zmarszczył brwi wpatrując się w nią. - Już przedyskutowałaś ten pomysł z przeorem Jonatanem, tak? Literature To tylko słowa, przeorze. Od ojca przeora Nicolas dostał list wprowadzający, który miał usunąć wszystkie przeszkody. Literature Przeor uświadomił sobie, że ustawili stopy trumny w górze, przez co święty stał teraz na głowie. Literature Przeor Wishart pogładził brodę w wilgotnej ciemności Literature Kiedy byłem nowicjuszem, pracowałem z przeorem Philipem i Tomem Budowniczym jako nadzorca robót. Literature Mógł pozostać lojalny wobec przeora Philipa. Literature Przyjechał lord William, przeor Godwyn i Edmund Wooler. Literature Wybrany na przeora opactwa, piastował to stanowisko aż do momentu, kiedy został arcybiskupem Canterbury w 1093 roku. Literature Postanowił ukryć pochodzenie piratów i zwrócić się do przeora. Literature Przeor Harndonu pchnął swojego konia. Literature Ks. prof. Czesław S. BartnikW Kościele polskim zainicjowano pod koniec sierpnia 2008 r. dyskusję nad kadencyjnością proboszczów. Kwestię tę podnoszono już w roku 1998 na II Polskim Synodzie Plenarnym w celu, jak mówiono, ożywienia duszpasterstwa i wprowadzenia pewnej „demokratyzacji” wśród termin „kadencyjność” może mieć trzy znaczenia: – proboszcz pracuje kadencjami, np. przez 5 czy 7 lat, najpierw jedną kadencję na danej parafii, potem drugą kadencję tamże i ewentualnie dalsze, z tym że koniec kadencji stanowi pewien próg; – proboszcz pracuje przez jedną kadencję na jednej parafii, potem kadencję na innej parafii itd.; – i wreszcie prezbiter pracuje jako proboszcz przez jedną czy drugą kadencję, a potem wraca do stanu wikariusza. W rezultacie termin „kadencyjność” jest niejasny, ale może zostać prawnie dopracowany. Z historii urzędu proboszcza Urząd proboszcza nie jest z ustanowienia Bożego – nie mylić z jego kapłaństwem – jak biskupstwo i papiestwo. Ale sięga w pewnej formie aż do II wieku, do tzw. chorepiskopów, czyli biskupów wiejskich. Na początku, jak wiemy, duszpasterstwo zorganizowane miało samo miasto, bo tylko ono liczyło się w kulturze śródziemnomorskiej i rzymskiej. Każde miasto miało biskupa. Lecz szybko okazało się, że duszpasterstwo trzeba organizować także na wsi czy na terenach podmiejskich. Trzeba więc było duszpasterzy ludu wiejskiego. A zatem biskup miasta wyświęcał biskupa dla wsi – jako chorepiskopa; chora po grecku to wieś, a episkopos – to zarządca. Chorepiskop był zależny całkowicie od biskupa miasta. Chorepiskopi z czasem organizowali coraz szersze duszpasterstwo na wsi z grupą prezbiterów, którym przewodzili. Tak zaczęły się pierwotne „parafie”, czyli probostwa. Parafia po grecku to „paroikia”, czyli osiedle „blisko miasta”. Przewodniczący administracyjnie tej wspólnocie pozamiejskiej nazywał się „parochus”. Polskie „proboszcz” powstało z łacińskiego „praepositus” – przełożony. Lecz od początku zaistniały problemy układu duszpasterstwa parafialnego do miejskiego, biskupiego. W bardzo licznych regionach Kościoła powszechnego duszpasterstwo prowadzili duchowni ze święceniami biskupimi, co trwało aż do szczytowego średniowiecza, ale gdzie indziej przełożeni parafii coraz częściej nie otrzymywali święceń biskupich i byli tylko prezbiterami, oczywiście zawsze podległymi ściśle biskupowi miasta. Ciekawe, że w III wieku w Rzymie, w mieście liczącym blisko milion mieszkańców, Papież musiał pewne rejony miasta powierzyć grupom prezbiterów, których było tam dużo. I tak już wtedy obok parafii wiejskich pojawiły się także parafie miejskie. Formy parafii i status jej przełożonego dosyć głęboko się zmieniały w ciągu wieków, ale instytucja proboszcza, uformowana ostatecznie w późniejszym średniowieczu na bazie feudalizmu, przetrwała do dziś. Proboszcz nieusuwalny W duchu „demokratyzacji” już w okresie Soboru Watykańskiego II pojawiały się, choć raczej marginesowe, żądania, żeby wprowadzić kadencyjność nie tylko dla proboszcza, ale także dla Papieża i biskupów. Na przykład biskup miałby piastować swój urząd przez 5 lat, a potem zejść do prezbiterów, żeby zostać proboszczem lub nawet wikariuszem. Z Holandii dochodziły i takie propozycje, żeby z kolei i prezbiter funkcjonował jako taki tylko przez 5 lat, a potem żeby się żenił i „szedł do cywila”. Powoływano się tu na pseudopsychologię, że celibat i dłuższe sprawowanie jakiejś ważniejszej funkcji deprawują człowieka osobowościowo. W przypadku pracy kapłanów, którzy pozostają kapłanami aż do śmierci, trzeba koniecznie odróżnić zwykłe jakieś administrowanie czy funkcje niejako zewnętrzne od właściwego duszpasterzowania. Administratorzy i różnego rodzaju kierownicy mogą być zmieniani co pewien czas swobodnie. I tak się też dzieje w dykasteriach rzymskich: w diecezjach, zakonach i różnych organizacjach kościelnych, choć np. generał jezuitów wybierany jest dożywotnio. Natomiast mimo ustanowienia wieku emerytalnego nie ma kadencyjności w urzędach, przez które kapłan staje się głową, filarem i sercem Kościoła. Ponieważ parafia jest również sub-Kościołem w ramach Kościoła diecezjalnego, dlatego i proboszcz nie jest li tylko tymczasowym, prowizorycznym zarządcą, zwykłym administratorem czy urzędnikiem, lecz całą swoją osobą bierze z woli biskupa zaślubiny z parafią i staje się jej strukturą stałą. Prawdę tę oddał wyraźnie Kodeks Prawa Kanonicznego z roku 1917, postulujący, by biskupi mianowali „proboszczów nieusuwalnych” (inamovibiles), choć i tacy mogą być w pewnych przypadkach swobodnie przez biskupa usunięci. Chodziło o umocnienie roli proboszcza i w ogóle prezbitera. Jednakże, niestety, kodeksowe zalecenie stanowienia proboszczów nieusuwalnych natrafiło na wielkie trudności, tak że w diecezjach polskich przed wojną było proboszczów nieusuwalnych najwyżej po paru w diecezji albo i nie było ich w ogóle. Kodeks Jana Pawła II z 1983 r. poszerza postulat nieusuwalności na wszystkich proboszczów, stanowiący, że „proboszcz winien cieszyć się stałością i dlatego ma być mianowany w tym względzie na czas nieokreślony” (kan. 522). Lecz ponieważ po Soborze już w niektórych krajach wprowadzono kadencyjność, dlatego Kodeks politykę regionalną pozostawia Konferencji Episkopatu (ks. prof. Jan Dudziak). Niektórzy mówią, że nie ma dziś procedury prawnej usuwania proboszcza z urzędu wbrew jego woli. Jest to nieprawda. Owszem, nie można usunąć proboszcza zwykłym listem czy przez internet, ale w KPK jest procedura usuwania proboszcza (kan. 1740-1752). Biskup musi tylko postawić zarzuty na piśmie i zasięgnąć opinii dwóch duszpasterzy wyznaczonych przez Radę Kapłańską. Po dekrecie zwalniającym z urzędu może proboszcz odwołać się do Rzymu, ale stanowisko musi od razu opuścić, choćby nawet był ciężko chory. Oczywiście, usunięcia z urzędu nie należy mylić z przejściem na emeryturę po ukończeniu, zwykle, 70. roku życia. Cele wprowadzenia kadencji Kadencyjność proboszczów ma swoje cele praktyczne. Jej zwolennicy podają następujące: – Nastąpi ożywienie duszpasterstwa parafialnego, żeby nie było starczego marazmu i bezruchu, a duszpasterz w starym miejscu się „wypala”, w nowym zaś może podjąć pracę z nową energią i swobodą działań. – Będzie sprawniejsza polityka personalna biskupów i lepsze wykorzystanie księży zdolniejszych. – Będzie prostsze niwelowanie różnych konfliktów proboszcza z wiernymi i parafianie łatwiej obdarzą zaufaniem nowego proboszcza. – Nastąpi większa dyscyplina i ściślejsza współpraca duszpasterska z biskupem. – Łatwiejsze będzie wykorzystanie energii i talentów młodszych duchownych, którzy, często długo, nie mogą się doczekać pracy samodzielnej. – Zwiększenie mobilności proboszczów po to, żeby przeciwdziałać pewnej „klasowości”, kiedy to jedni są zawsze na parafiach małych i ubogich, a drudzy wiecznie na parafiach wielkich i bogatych, czyli tworzą się plebejusze i arystokracja. – Ułatwienie odejścia z parafii z twarzą, zarówno wtedy, gdy praca źle się układa, jak i wtedy, gdy parafianie usiłują księdza „nie wypuścić”. Zdecydowana preferencja stabilności Kanony KPK z roku 1917 i 1983, zalecające mocną stabilność urzędu proboszcza, wyrażają głęboką mądrość Kościoła: pastoralną, eklezjalną, społeczną i psychologiczną. 1. Mówiąc wprost: kadencyjność proboszcza pomniejsza w sposób oczywisty znaczenie prezbitera, jego godność, względną samodzielność, odpowiedzialność za parafię i odbiera mu jakąś pełnoprawność, czyniąc z niego tylko delegata czy nawet chłopca na posyłki, choć i proboszcz działa in persona Christi – w Osobie Chrystusa. Polski proboszcz przez wieki był równy co najmniej wójtowi czy burmistrzowi miasta. 2. Prawdziwy proboszcz to nie tylko jakiś przewodniczący grupy księży, towarzystwa czy rady parafialnej. Jest on związany z powierzoną sobie parafią na śmierć i życie powołaniem kapłańskim, miłością eklezjotwórczą, ofiarnością, wiernością. Oddaje swoim parafianom całego siebie, całą swą wiedzę, mądrość, doświadczenie i swoją jedyną samorealizację w życiu. Wrasta w daną społeczność jako jej rdzeń duchowy i zespala się z nią tym bardziej, im jest dłużej, jeśli jest akceptowany. Parafianie inaczej są związani z księdzem wikariuszem, choć bardziej go lubią towarzysko, a inaczej z długoletnim proboszczem. Proboszcz długoletni nabiera wspaniałych cech ojcowskich, kiedy wielu swoich parafian chrzcił, udzielał im Pierwszej Komunii Świętej, spowiadał ich, udzielał im ślubu, podzielał ich radości i smutki, był współuczestnikiem losów tej społeczności; kiedy wrósł w ich niszę kulturową, obyczaje, język, mentalność, orientacje polityczne, patriotyzm i w całe życie charytatywne, socjalne i duchowe. W każdym razie nie jest to tymczasowy najemnik kościelny. Można słusznie odnieść do dobrego proboszcza słowa Pisma Świętego: „Owce słuchają głosu pasterza; woła on owce swoje po imieniu i wyprowadza je (na niwę Pańską). A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają. Natomiast za obcym nie pójdą, bo nie znają głosu obcych (…). Dobry pasterz daje swoje życie za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, którego owce nie są własnością, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka (…), dlatego że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach” (J 10, 3-13). Oczywiście jakieś nieporozumienia lub zatargi nie wszystkie są z winy proboszcza, jak lekkomyślni ludzie zwykli nieraz mniemać i plotkować. Zdarzają się bowiem nierzadko wilki drapieżne w samej owczarni, działające skrycie lub otwarcie przeciwko pokojowi i Kościołowi. 3. Trzeba odróżnić, jak wspominałem, znamię pasterskie od zwykłego administrowania czy dyżurowania, jak się dzieje w probostwach zespołowych. Podobnie nie wolno mieszać autentycznego przygotowania do określonej roli w życiu, do zawodu, z jakąś prowizoryczną, dyżurną funkcją. W jakimś fałszywym pędzie do „demokracji” uchodzi to nieraz uwadze nawet wybitnym środowiskom. Weźmy jeden z takich przykładów negatywnych. Studiując historię pewnego seminarium duchownego, zauważyłem, że przez trzy wieki mylono tam fachowość z prowizoryczną funkcją. Seminarium to prowadził pewien zakon. Kadencyjne były nie tylko stanowiska rektora, wicerektora, prefekta i spowiednika, ale także profesorów seminarium. Jednych i drugich zmieniano co trzy lata. Była to fałszywa „urawniłowka” z wielką szkodą dla rzeczy. Poza tym wchodziła zapewne w grę błędna zasada ascetyczna, żeby nie przywiązywać się ani do ludzi, ani do pracy czy funkcji. Co do przełożonych to można się jeszcze zgodzić, jeśli stanowią zespół zakonny i koleżeński, ale nie sposób zrozumieć kadencyjności i przemienności profesorów. Jeden profesor wykładał przeważnie kilka różnych przedmiotów przez trzy lata, potem zlecano mu inne przedmioty na następne trzy lata. Jeśli najpierw ktoś był specjalistą np. od języka greckiego, hebrajskiego lub łaciny, to po trzech latach musiał porzucić te przedmioty, uczyć np. liturgiki, homiletyki lub i prawa kanonicznego. Zresztą w instytucjach kościelnych jest nieraz do dziś taki woluntaryzm, że nieprzygotowanie czy brak odpowiednich zdolności mianowanego zastąpi łaska Boża, która idzie mechanicznie za posłuszeństwem. Pomieszania płaszczyzn unikały natomiast – i unikają do dziś – uniwersytety. Kadencyjności podlegają zarządzający i przewodniczący: rektorzy, dziekani, dyrektorzy itp. Na Uniwersytecie Jagiellońskim do wojny wybierano rektora i dziekanów co roku. Ale nie ma kadencyjności co do profesorów, którzy stanowią substancję stałą uniwersytetu. Przygotowują się do swej specjalności zwykle przez dziesiątki lat i potem wiążą się z instytutami, katedrami, badaniami, prowadzą długo swoich magistrantów, doktorantów, habilitantów, konstruują swoją szkołę naukową. Wprawdzie Stany Zjednoczone mają u siebie pewną kadencyjność profesorów – na pięć lat, z możliwością ponawiania tej pięciolatki, jeśli będą dobre opinie studentów – ale ostatecznie grają tu rolę względy komercyjne. 4. Probostwo, jeśli jest kadencyjne, zwłaszcza krótkokadencyjne, narusza jedną z podstawowych zasad życia, a mianowicie zasadę poczucia bezpieczeństwa. Jest to zasada nie tylko psychologiczna, ale i społeczna. Na stanowisku ważnym, trudnym, wymagającym oddania się w całości i usensowiającym życie konieczna jest stabilizacja i długa niezagrożona perspektywa. Nominacja zaś nieudana – z tym są faktyczne problemy – i tak może być w każdej chwili odwołana. Tymczasem po nominacji na kadencję, powiedzmy pięcioletnią, kapłan staje się prawdziwym proboszczem może dopiero w piątym roku. Ważniejsze dzieła podejmuje i prowadzi ciągle z drżeniem, czy go nie odwołają lub czy mu przedłużą kadencję. W pięciolatce nie sposób się zmieścić, gdy ktoś buduje kościół, plebanię lub inny budynek kościelny. Zwykle następca będzie miał inną koncepcję budowy. Jeszcze trudniej może być z szybkim zdobyciem zaufania ze strony parafian. Trudno jest z odbudową duchową parafii, a nawet z prowadzeniem różnych akcji kościelnych i społecznych. Nowy proboszcz nie zna ludzi, nie wie, jak się obracać w urzędach, niełatwo chwyta potrzeby parafian. Trzeba czasu na poznanie środowisk społecznych, kulturalnych i politycznych, a także zwyczajów i różnych osobliwości pobożnościowych. W Austrii nie tak dawno w pewnej parafii wierni wyrzucili księdza polskiego za to, że wprowadził nabożeństwo różańcowe. Wprawdzie kuria stara się dobierać odpowiednich ludzi do konkretnych parafii, ale polityka personalna jest szalenie trudna, dużo jest pomyłek; biskupi mają z tym najtrudniej. Jakże trzeba też liczyć się z ambicjami człowieka. Król francuski Ludwik XIV miał mówić: ilekroć na stu kandydatów na wyższe stanowisko mianuję jednego, to zyskuję 99 wrogów i jednego niewdzięcznika. Nie mówię już o trudnościach nominacyjnych w krajach, gdzie nominacje zatwierdza państwo. Władze mogą nowego kandydata nie zatwierdzić, jak to było u nas za PRL. Wielu sądzi, że takie sytuacje już się nie powtórzą, ale są jeszcze takie w niektórych krajach świata, a zresztą i w UE, gdzie nie tylko spycha się Kościół na forum prywatne, ale chce się nim zarządzać, o czym świadczy atak Parlamentu Europejskiego z dnia 4 września 2008 r., zakazujący Kościołowi obrony życia i stosowania w życiu publicznym katolickiej etyki. Ateizm publiczny ma zawsze charakter terrorystyczny. 5. Owszem, w niektórych krajach jest lub była kadencyjność: w Niemczech wynosi 10 lat, w Italii – 9, w USA – 5 lat. Ale w tych krajach proboszczowie są na pensji i różne inwestycje są prowadzone z puli państwowo-kościelnej. Dlatego proboszczowie są tam jedynie urzędnikami czy funkcjonariuszami, nie są wewnętrzną strukturą społeczności wiernych. Przy tym każdy otrzymuje tę samą taksę, czy pracuje, czy nie pracuje, czy pracuje na parafii olbrzymiej czy małej. Toteż wielu księży ucieka z dużych parafii, bo jest tam więcej pracy. Ponadto parafie tam podlegają w dużej mierze świeckim. To oni są właściwymi proboszczami, a proboszcz jest jedynie liturgiem i takim Don Kichotem religijnym bez realnego znaczenia. Taki zatem może być zmieniany co miesiąc. Z powodu braku księży w Niemczech „proboszczami” bywają przeważnie kobiety, które rządzą żelazną ręką, nie dopuszczają do żadnej demokracji i przy tym tworzą już jakieś inne chrześcijaństwo. Gdzie rządzą jeszcze księża, to kadencyjność jest fikcją, podobnie jak i emerytura. Z powodu braku kapłanów biskupi tu i ówdzie prawie na kolanach proszą proboszcza po siedemdziesiątce, żeby pracował dalej. A trzeba zwrócić uwagę, że już i u nas z powodu ateistycznego liberalizmu liczba powołań szybko spada. 6. Księża jako ludzie nie są ani z papieru, ani wszyscy nie są straceńcami całopalnymi. Mają swoje określone osobowości i swoją zdrową ambicję. Kapłaństwo nie przekreśla silnej osobowości, a raczej ją bardziej wzmacnia. Niektórzy utopiści psychologiczni powiadają: niech proboszcz po pięciu latach zostanie znów wikariuszem, bądź w tej samej parafii, bądź w innej, biedniejszej. Jest to myśl w duchu zemsty proletariatu: zniszczyć i podeptać wyższego. Czy może być ktoś generałem sztabowym, a po pięciu latach już tylko adiutantem majora lub czyścić mu buty? Powtarzam: w zakonnych probostwach zbiorowych, zespołowych, może jeden być proboszczem przez miesiąc, a drugi przez drugi miesiąc. Ale to nie jest właściwe probostwo, jest to duszpasterstwo pielgrzymkowe lub objazdowe. Jest to po prostu „parafia zakonna”, wydzierżawiona jakby od diecezji. Na Soborze dyskutowano o możliwości diecezjalnych probostw grupowych, gdzie księża mieszkają razem i obsługują kilka parafii wokoło. Ale to nie przeszło ze względu na osłabienie więzi duchownego z daną parafią. 7. Oczywiście, nie każdy nadaje się na proboszcza. A każdy ksiądz musi do niego dorosnąć wiekiem, osobowością, mądrością, doświadczeniem i zmysłem ojcowskim. Trzeba też mieć specjalne cechy gospodarza parafii. Przy tym należy pamiętać, że typowy polski proboszcz jest epigonem dobrego dawnego szlachcica: ma poczucie niezależności, godności, honoru, misji duchowej. Ma plebanię zawsze dla wszystkich otwartą, jest gościnny, zawsze czymś poczęstuje, nie tak jak np. w Austrii, gdzie księdza gościa po Mszy Świętej nie poczęstuje nawet herbatą. Proboszcz polski jest patriotą, ma zmysł społecznikowski, podejmuje różne ważne inicjatywy i działania nie tylko kościelne, ale i socjalne, jest promotorem życia wiejskiego i robotniczego. Orientuje się w polityce. Wspiera szkolnictwo, dobre obyczaje, kulturę. Organizuje opiekę nad ubogimi, chorymi, wykluczonymi i wspiera różne akcje w czasie kataklizmów i katastrof. Gra rolę psychologa w wielkich nieszczęściach. Godzi zwaśnione małżeństwa i rodziny, zwalcza patologie społeczne. Służy radą władzom i instytucjom świeckim. Jest ojcem dla młodych, bratem dla dorosłych, synem dla miejscowych patriarchów i bohaterów narodowych. Przede wszystkim buduje Kościół Chrystusowy, jest prawą ręką biskupa w parafii i reprezentantem Kościoła powszechnego. Może to wszystko czynić w sposób bardziej radykalny ewangelicznie niż władza diecezjalna, która musi byś związana pewną ogólną dyplomacją i kompromisami. Kadencyjność urzędu proboszczowskiego, zwłaszcza krótkoterminowa, nie oznacza pozytywnej demokracji lub jakiejś formy sprawiedliwości wśród kleru, lecz jest raczej spłyceniem tego fundamentalnego urzędu i rozluźnianiem więzi duszpasterskiej z instytucją Kościoła. Dlatego, moim zdaniem, w Polsce powinna być zaniechana. W marcu 2019 r. w Błoniu pod Warszawą odkryto pozostałości XIII-wiecznego klasztoru kanoników regularnych i rozpoczęto ratunkowe badania archeologiczne. Miały one potrwać aż do września. Tymczasem kilka dni temu te bezcenne w skali Mazowsza relikty zniknęły pod warstwą piachu i ziemi, a niebawem powstanie na nich parking. Dlaczego tak się stało? Poniżej dalsza cześć artykułu. O sprawie pisaliśmy już obszernie w kwietniu. Tutaj przedstawimy ją skrótowo. W lutym 2019 r. w trakcie budowy parkingu przy kościele Św. Trójcy w Błoniu natrafiono na pozostałości XIII-wiecznego klasztoru kanoników regularnych, reliktu unikatowego w skali naszego regionu. Po interwencji lokalnych działaczy i licznych artykułach w mediach sprawą zainteresował się Wojewódzki Mazowiecki Konserwator Zabytków. Nakazał wstrzymanie budowy i rozpoczęcie ratunkowych badań archeologicznych. Prace, prowadzone pod kierunkiem Jarosława Ilskiego z Muzeum Ziemi Błońskiej, miały potrwać co najmniej do początków września 2019 r. Tymczasem już kilka dni temu odsłonięte fragmenty fundamentów i piwnic klasztoru zniknęły pod warstwą ziemi i piachu. Budowę parkingu w tym miejscu wznowiono. To wywołało niepokój wielu mieszkańców Błonia o dalsze losy zabytku i jego stan. Czy słusznie? Szkuta wiślana z czasów Kolumba w Czersku. Sensacja archeolo... Zabezpieczenie przez zasypanieNajpierw zapytaliśmy w Wojewódzkim Urzędzie Ochrony Zabytków w Warszawie, który monitorował całą sprawę. - W czerwcu 2019 r. badania prowadzone w Błoniu zostały zakończone i odebrane w obecności przedstawicieli WUOZ. Gmina Błonie została zobowiązana do odpowiedniego zabezpieczenia odkrytych reliktów poprzez ich zasypanie i odizolowania od poziomu inwestycji związanej z budową parkingu. Tym samym pozostałości poklasztorne nie ulegną zniszczeniu. Linie przebiegu odkrytych murów zostaną odwzorowane i uczytelnione w nawierzchni parkingu. - uspokaja Damian Maniakowski, główny specjalista ds. zabytków nieruchomych w MWKZ, i wyjaśnia - Jest to rozwiązanie często praktykowane na obszarach miast historycznych i optymalne ze względów konserwatorskich. Dodatkowo burmistrz Błonia zobowiązał się do ustawienia tablicy informacyjnej o klasztorze zaznaczył, że na wszystkie działania i prace budowlane wokół reliktów inwestor budowy parkingu, czyli Gmina Błonie, uzyskał pozwolenie Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Co ważne, Maniakowski dodał też, że nie jest prowadzone postępowanie w sprawie wpisu reliktów klasztoru w Błoniu do rejestru zabytków. Trafią one jedynie do wojewódzkiej ewidencji zabytków, jak tylko powstanie raport podsumowujący trwające od marca do czerwca badania na lepsze czasyDr hab. Marcin Wojciech Solarz - wykładowca wydziału geografii UW, błoński patriota i jeden z odkrywców poklasztornych reliktów - uważa, że w sprawie osiągnięto maksimum tego, co dało się osiągnąć w obecnej Obiekt nie został zniszczony, a pierwotna technologia wykonania parkingu z pewnością by do tego doprowadziła. Poza tym budowa parkingu prowadzona jest zgodnie z zaleceniami MWKZ, pod nadzorem archeologa, a zatem wielka krzywda reliktom się nie stanie i kiedyś będzie można wrócić do badań. Wreszcie przeprowadzone zostały badania archeologiczne, zgromadzono pokaźną liczbę artefaktów, a część reliktów klasztoru udokumentowano - wymienia Solarz - Poza tym dzięki temu społeczność lokalna zainteresowała się przeszłością swojej małej można było zrobić więcej? - Tak, o ile strony mogące podejmować decyzje w sprawie i dysponujące środkami finansowymi byłyby chętne zrobić więcej - mówi naukowiec - Proponowałem przeprojektowanie parkingu, badania kompleksowe, wyeksponowanie reliktów i zabytków. Niestety, nie było nadać wypowiedzi naukowca jaśniejszy kontekst przypomnijmy, że teren, na którym powstaje parking, należy do parafii. Miasto jedynie finansuje jego budowę w ramach rozliczeń za wymianę działek. Archeolog Jarosław Ilski z Muzeum Ziemi Błońskiej, który prowadził badania poklasztornych pozostałości, zapewnia, że obiekt został należycie zabezpieczony i nie ulegnie zniszczeniu. - Szeroko płaszczyznowe badania archeologiczne prowadzone w trybie ratunkowym, przy ograniczeniach czasowych i finansowych niosą za sobą ryzyko utraty niektórych cennych informacji – wyjaśniał - Biorąc pod uwagę skomplikowaną stratygrafię tego stanowiska uzasadnione jest przeprowadzenie regularnych badań pozostałej części reliktów [do tej pory przebadano tylko część klasztoru pod parkingiem – red.], najlepiej kilkusezonowych, przy udziale większego grona specjalistów. Na to jednak trzeba mieć odpowiednie środki finansowe, o które w najbliższej przyszłości będziemy się pozostałości klasztoru jeszcze jakiś czas poczekają pod ziemią na należyte przebadanie. Ale jaki? To trudno powiedzieć. Klasztor kanoników regularnych w BłoniuPoczątki Błonia sięgają pierwszej połowy XIII w. To wówczas, jak się przypuszcza, książę Konrad Mazowiecki lub jego syn, Siemowit I, ufortyfikowali gród na tzw. Łysej Górze nad Utratą. Około 2,4 km od niego, nad Rokitnicą, czyli w obrębie dzisiejszego centrum miasta, rozpoczęto także budowę kościoła Świętej Trójcy (na zdjęciu poniżej). Prawdopodobnie w 1262 r. niedokończona jeszcze świątynia została poważnie uszkodzona w czasie wielkiego najazdu litewsko-ruskiego. W tym samym czasie spalono gród w Jazdowie na terenie dzisiejszej 1288 r. książę mazowiecki Konrad II ofiarował kościół w Błoniu wraz z okolicznymi wsiami - Wolą, Wawrzyszewem i Nieznaniewem - opactwu kanoników regularnych w Czerwińsku. Mieszkańcy tych miejscowości zostali tym samym wyłączeni spod sądów książęcych. Ponadto na mocy nadania mnisi mogli pobierać znaczną część główszczyzny - czyli odszkodowania, jakie w średniowieczu zabójca wypłacał rodzinie zabitego - o ile w zbrodnię wplątani byli ich poddani. Klasztor kanoników regularnych funkcjonował w Błoniu aż do 1819 r., kiedy to władze carskie dokonały kasaty zakonu. Kościół Świętej Trójcy przetrwał do dziś niemal w takiej formie, jaką nadali mu budowniczowie z końca XIII w. Klasztor, powstały również w tamtym okresie, miał mniej szczęścia. Usytuowany kilka metrów od kościoła budynek, o wymiarach 11 na 32 metry, został rozebrany na przełomie XIX i XX w. Jego pozostałości póki co znajdą się pod parkingiem i Jarosław Wojciechowskiego z przełomu XIX i XX wieku. W prawnym dolnym rogi widać budynek klasztornyFundamenty murowanego klasztornego budynku z XIII w. to nie tylko obiekt, który powinien być gruntowanie przebadany przez archeologów. To przede wszystkim cenny zabytek. Zwłaszcza na Mazowszu, w średniowieczu najbardziej zacofanej i pustoszonej przez najazdy dzielnicy kraju, gdzie tak wiekowych budowli niedrewnianych było jak na Jest to na pewno bardzo ważne odkrycie i dlatego trzeba ten obiekt nie tylko zabezpieczyć, lecz i gruntownie przebadać. Wszak Błonie to ważna rezydencja Konrada I Mazowieckiego, protoplasty książąt mazowieckich i kujawskich - mówił nam w kwietniu prof. Janusz Grabowski, wybitny specjalista od średniowiecznych dziejów Mazowsza - Jednak szczególną rolę ten ośrodkiem pełnił w czasie rządów jego wnuka Konrada II, pretendenta do stolca krakowskiego. Gdyby nie niespodziewany awans Warszawy, Błonie zostałoby najważniejszą książęcą rezydencją w tej części Mazowsza. Błonie: Bezcenne relikty XIII-wiecznego klasztoru zasypane. ... Historyk Janusz Grabowski: Stara Warszawa rozwinęła się dyna... Kościół św. Jerzego w Warszawie. Nieistniejąca świątynia prz... Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera Zarys wiary - katechizm ZAKONY I WSPÓLNOTY Od samego początku spotyka się w Kościele ludzi odczuwających powołanie do życia według Ewangelii. Aby lepiej spełnić to powołanie łączyli się oni, tworząc zakony i zgromadzenia zakonne. Życie w takich wspólnotach nacechowane jest trzema „radami ewangelicznymi”, pochodzącymi z Ewangelii, od samego Jezusa Chrystusa. Mają one pomagać ludziom „być całkowicie wolnymi” dla Boga i ludzi, tzn. przez ubóstwo, bezżeństwo i posłuszeństwo oddawać się w służbę Królestwa Bożego. Kto z wiary i miłości dobrowolnie żyje ubogo, wyraża swą łączność z wszystkimi cierpiącymi niedostatek, a także daną im obietnicę bliskości Boga. Kto z tych samych powodów rezygnuje z małżeństwa i z życia płciowego, ten okazuje w wierze swą solidarność ze wszystkimi osamotnionymi i opuszczonymi. Kto, ufając Bogu, wyrzeka się własnej mocy - świadomie staje w imieniu Boga po stronie słabych, żyje z nimi i dla nich. W ten sposób wspólnoty zakonne stają się żywym znakiem przychodzącego od Boga nowego świata, w którym będzie oczywiste, że wszyscy ludzie w równy sposób doświadczają Jego miłości. Przygotowanie do wstąpienia do takiej wspólnoty trwa kilka lat. Kandydat zostaje przyjęty najpierw do nowicjatu, który jest okresem próbnym. Po jego zakończeniu składa śluby, w których zobowiązuje się żyć według reguły zakonnej. Nie jest to jednak jeszcze przyrzeczenie ostateczne. Dopiero po następnych kilku latach próby składa śluby wieczyste (na całe życie). Na przestrzeni wieków powstawały coraz to nowe wspólnoty zakonne, jako odpowiedź chrześcijan na zmieniające się warunki życia, które przynosiły ich wierze wciąż nowe wyzwania. Zakony usiłują przykładnie dać na nie całemu Kościołowi odpowiedź. Poszczególne wspólnoty zakonne stawiały sobie zadania, które stały się ich „znakiem rozpoznawczym”, np. oddawanie się modlitwie i troska o sprawowanie liturgii, kaznodziejstwo, misję, pielęgnowanie chorych, wychowanie młodzieży. Nazwy swe niektóre z tych zakonów wywodzą od imienia założyciela, np. benedyktyni, franciszkanie, dominikanie. Liczni założyciele zakonów czczeni są jako święci. Ze względu na zadania rozróżniamy zakony czynne i zakony kontemplacyjne, tzn. takie, które za rzecz najważniejszą uznają służenie ludziom, oraz takie, które przede wszystkim oddają się modlitwie, rozmyślaniom i sprawowaniu kultu liturgicznego. Większość zakonów posiada własne domy i własny strój zakonny. Ale istnieją też wspólnoty, zorganizowane na podobieństwo zakonów, których członkowie nie używają specjalnych strojów zakonnych i nie posiadają klasztorów. Żyją wśród ludzi i pracują w różnych zawodach. W dobie reformacji życie zakonne zostało przez Kościoły protestanckie odrzucone. Dopiero od niedawna powstają także i u nich zakony i różnego rodzaju wspólnoty. Najbardziej znaną jest wspólnota braci z Taize we Francji. Każdej epoce niezbędne są przykłady jednostek i grup chrześcijan, którzy potrafią tak żyć wiarą, że Boży świat czynią konkretnym w naszym życiu. Jak Abraham, opuszczają oni za głosem Boga swe bezpieczne warunki i już teraz szukają „nowego życia”. Słowa Jezusa dotyczą każdego, kto dla niego zdecydował się żyć w inny sposób niż większość ludzi: I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy (Mt 19, 29). Rady ewangeliczne: Tak nazywają się śluby ubóstwa (rezygnacja z osobistego majątku), czystości (rezygnacja z stosunków płciowych, z małżeństwa - założenia rodziny) i posłuszeństwa (podporządkowanie się przełożonym). Według Ewangelii św. Marka (10, 17-31) są one podane jako rady, a nie jako nakazy. Ślub: Uroczyste przyrzeczenie dane Bogu. Członkowie wspólnoty zakonnej ślubują ubóstwo, czystość i posłuszeństwo - na czas określony albo aż do śmierci. Klasztor (od łac. claustrum = zamknięty okrąg): Dom wspólnoty zakonnej; „Iść do klasztoru” - wstąpić do zakonu, Proszących o przyjęcie do wspólnoty zwie się postulantami, a w czasie trwania okresu próby, kiedy ma się okazać, czy są powołani do takiego życia - nowicjuszami. W niektórych zakonach nowicjusze otrzymują szatę zakonną (habit) dopiero po złożeniu ślubów, w innych - w czasie trwania nowicjatu. Zakon: To, czy w języku kościelnym mówi się o zakonach czy o zgromadzeniach zakonnych, zależy od reguły zakonnej, składanych ślubów i od okresu, w którym został założony. Zakonem w ścisłym tego słowa znaczeniu są np. benedyktyni. Powstałe w ostatnich czasach wspólnoty, których członkowie „żyją w świecie” i wykonują jakiś zawód, określa się mianem instytutów świeckich. Członków niektórych (najstarszych) zakonów zwie się mnichami i mniszkami lub braćmi i siostrami zakonnymi. W niektórych zakonach męskich rozróżnia się między zakonnikami - ojców (członkowie zakonu, którzy ukończyli studia teologiczne i otrzymali święcenia kapłańskie) i braci (członkowie zakonu bez święceń kapłańskich). Klauzura (łac. = odosobnienie): Część klasztoru, do której nie mają wstępu ludzie obcy, goście. Opat: Przełożony opactwa, klasztoru mniszego, z reguły wybierany przez wspólnotę klasztorną. W niektórych klasztorach zwie się on przeorem (prior = pierwszy) albo gwardianem (= strażnikiem) lub też superiorem (= wyższym) czy przełożonym. Taize: Miejscowość we Francji; siedziba ekumenicznej wspólnoty braci, założona w roku 1942 przez Rogera Schutza (ewangelika). Do najważniejszych zadań wspólnoty należy: praca nad zjednoczeniem Kościoła, duchową odnową młodzieży, modlitwa i społeczne zaangażowanie, medytacje i życie we wspólnocie. Asceza (grec. = ćwiczenie): Formy panowania nad sobą i wstrzemięźliwość, wynikające z pragnienia naśladowania Chrystusa, praktykowane nie tylko przez zakonników, lecz także przez wielu świeckich chrześcijan. opr. mg/lb Nie można kultywować przebrzmiałych formuł, bo się wyginie jak dinozaury - mówi O. Paweł Kozacki. Joanna Podgórska: – „Zakony żeńskie pustoszeją” – pisze ojciec w jednym z ostatnich numerów miesięcznika „W drodze”. Spadek powołań do żeńskich wspólnot jest większy niż do męskich czy do seminariów duchownych. Coraz więcej zakonnic po ślubach wieczystych odchodzi. Jest aż tak źle?O. Paweł Kozacki: – Nie umiem podać dokładnych liczb, trzeba by zajrzeć do kościelnych statystyk. Mówiłem to w oparciu o obserwacje swoje i moich braci. Jesteśmy co prawda wyjątkowymi obserwatorami, bo spowiadamy siostry i rozmawiamy z nimi na zasadzie kierownictwa duchowego. To pozwala spojrzeć na życie wspólnot żeńskich od środka. Z drugiej strony, możemy być nie do końca obiektywni, bo trafiają do nas siostry, które się nie odnajdują, szukają wsparcia, pomocy. Są klasztory, gdzie od pewnego czasu nie było ani jednego powołania, i takie, gdzie bardzo wiele sióstr zrywa śluby wieczyste. Patrzymy na to z obawą. Znane i głośne były przypadki porzucenia zakonów przez mężczyzn. Udzielali wywiadów, pisali książki, tłumaczyli swoją decyzję. Nie słyszałam, by kiedykolwiek była zakonnica wypowiedziała się pod własnym nazwiskiem. Dlaczego one milczą?Odejście z zakonu może być sprawą osobistą i jednocześnie bolesną. Są osoby, które traktują takie odejście jako klęskę, bo jeśli ktoś złożył śluby wieczyste i je łamie, jest to forma zdrady. Można odejście pięknie uzasadniać, zwalając całą winę na opresywną instytucję Kościoła, ale można też mieć poczucie, że się zawiniło. Książki i wywiady bywają formą samousprawiedliwienia i szukania wzniosłych idei dla uzasadnienia swojego wyboru. Jeśli jednak ktoś ma poczucie, że zdradził, nic dziwnego, że się z tym nie obnosi, nie chwali się i wcale nie chce o tym mówić w mediach. Zresztą większość mężczyzn też odchodzi po cichu. Ksiądz opuszcza jedną placówkę, nie dociera do drugiej. Znika gdzieś po drodze. Podobno w przypadku zakonnic przyczyną odejścia rzadko bywa miłość do ma statystyk, które mówią, kto z jakiej przyczyny odchodzi, ale z mojego doświadczenia wynika, że i tak się zdarza. Osobiście znam siostry, które odeszły, bo związały się z mężczyzną. Choć w życiu zakonnym obu płci zakochanie bywa raczej konsekwencją niż przyczyną. Ktoś słabnie w wierze, nie odnajduje się we wspólnocie, czuje się samotny, zadania go przerastają i spotyka pokrewną duszę, która przytuli i pocieszy. W punkcie wyjścia jest pogubienie się w życiu zakonnym, a w konsekwencji związek z drugą osobą. Pewnie rzadko się zdarza, by szczęśliwa zakonnica nagle się zakochała i odeszła. Czytałam, że dla księży, w ich ocenie, najtrudniejsze jest dotrzymanie ślubów czystości, a dla zakonnic ślubów posłuszeństwa. Bo często wymaga się od nich posłuszeństwa bywa, choć częściej nie jest to ślepe posłuszeństwo podwładnych, ale nadużywanie władzy przez przełożone. Nie jest tak, że każą siostrze Petroneli sadzić drzewka do góry korzeniami, ale zdarzają się sytuacje, gdy jakaś przebojowa zakonnica robi coś sensownego, angażuje się, rozwija akcje, staje się znana w środowisku, a przełożona odsyła ją do pralni, żeby nauczyła się życia cichego i pokornego. Takich sytuacji znam sporo. Różne są motywacje przełożonych, bo bywa, że komuś woda sodowa rzeczywiście uderza do głowy i lepiej zdjąć go z eksponowanego stanowiska, ale czasem jest to zwykła zawiść i niezrozumienie. To, co jest nagminne w żeńskich wspólnotach, to używanie wielkich słów do uzasadnienia spraw prozaicznych. Na przykład przełożona podjęła nie najmądrzejszą decyzję założenia nowego klasztoru. Posłała tam trzy siostry, które znalazły się w trudnej sytuacji, jeśli chodzi o utrzymanie czy relację z parafią. Widać, że w punkcie wyjścia był to błąd, ale nikt nie powie: „To była błędna decyzja, spróbujcie ją jakoś udźwignąć”, tylko: „Taka była wola Boża, a skoro ją odrzucacie, to nie jesteście posłuszne Panu Jezusowi”. Znam historię byłej siostry, oczywiście NN, która pracowała z dziećmi upośledzonymi i fantastycznie się w tej pracy sprawdzała. Przeprowadzała adopcje, także zagraniczne. Dzieci ją uwielbiały. I nagle ją od tej pracy odsunięto. Gdy spytała dlaczego, usłyszała: bo tak. Można stracić poczucie że można. Czasem to: „bo tak”, wynika z nieumiejętności rozmowy. Rozumiem sytuację przełożonych, które mają pod sobą ileś placówek i wiele potrzeb. Czasem muszą trochę poprzestawiać ludzi, żeby sprostać wszystkim wyzwaniom. I zamiast wytłumaczyć, powiedzieć: „wiem, że ci ciężko, ale nie mam innego wyjścia”, mówią: „bo tak” albo powołują się na wolę Bożą. Tylko że człowiek wtedy czuje się jak pionek, który można dowolnie przesuwać. Ale też nie zawsze z jednej strony są głupie przełożone, a z drugiej biedne siostry. Bywa, że zakonnica uwije sobie ciepłe gniazdko, niewiele robi i ma wielkie pretensje, gdy zostanie przeniesiona. Czy jeśli chodzi o relację: przełożony – podwładni, klasztory żeńskie różnią się od męskich?Myślę, że kobiety potrafią sobie znacznie bardziej uprzykrzyć życie niż mężczyźni. Dlaczego?Nie wiem, ale widzę, jak to się dzieje. Utrudniają sobie życie mało ważnymi sprawami, czepiają się szczegółów, nie potrafią powiedzieć pewnych rzeczy wprost, odwlekają decyzje, a za brakiem zaufania idzie kontrola każdego kroku podwładnej. Niektóre przełożone zachowują się tak, jakby były obdarzone charyzmatem nieomylności, zawsze wiedzą, co jest wolą Bożą. Może to konflikt pokoleniowy? Młode kobiety są coraz bardziej ambitne, lepiej wykształcone i zderzają się ze starszymi siostrami wychowanymi w dawnym duchu. Z opowieści innej byłej zakonnicy wynika, że młode kobiety idą do klasztoru w poszukiwaniu duchowości, a stykają się z religijnością infantylną, pełną rutyny, sloganów i przerostu formy nad też bywa. Jedna wizja Kościoła zderza się z drugą. Dramat tych wspólnot polega na tym, że przychodzą sensowne dziewczyny do zakonu, a starsze siostry są bardziej nimi przestraszone niż zachwycone szansą rozwoju. Gdy jeszcze starsze boją się nowości i na przykład na Internet i komputer patrzą podejrzliwie, to muszą rodzić się konflikty. Ale potrafiłbym wskazać przypadki, gdy dziewczyny sporo młodsze ode mnie urządziły sobie wzajemnie piekło. To znów nie jest biało-czarny podział na starsze, które nie rozumieją młodszych, więc je gnębią. To są hermetyczne światy, ale coś czasem przenika na zewnątrz. Podobno przyjaźń między siostrami nie jest dobrze widziana?Tak, ale też nie do końca. Kiedy wstępowałem do zakonu prawie 30 lat temu, zbyt bliskie relacje nazywano kolesiostwem, próbowano je sztucznie regulować, by naturalne więzy międzyludzkie nie górowały nad duchowymi. Tak się nadal może zdarzać w żeńskich wspólnotach, ale na pewno nie we wszystkich. Znam takie, w których do przyjaźni między siostrami jest bardzo sensowne podejście. Wydaje mi się jednak, że w żeńskich klasztorach trudniej o przyjaźń niż w męskich. W rozmowach z siostrami podkreślam zawsze konieczność tworzenia więzi, które pomogą przeżywać trudności. Spotkałam się z opinią, że głównym problemem zakonnic w Polsce jest to, że księża traktują je jako tanią siłę roboczą, usługową część Kościoła: zakrystię sprzątnąć, kurze na ołtarzu powycierać, ugotować, poprać i jest problem. Mógłbym opisywać litry łez wylewanych przez siostry z tego powodu, jak zostały potraktowane przez księży. W dyskusji na ten temat, którą jakiś czas temu zamieścił miesięcznik „Więź”, padło nawet sformułowanie: praktyka uświęconego wiem dlaczego uświęconego. Po prostu – chamstwa. Inna wypowiedź zakonnicy w tej dyskusji mówi o poczuciu całkowitej dominacji. Księżą traktują je jako „coś” rodzaju nijakiego, jak te opowieści. W latach 90. robiliśmy numer „W drodze” na temat zakonnic. Jeden z wywiadów nosił tytuł: „Bóg nie chce, byśmy były wycieraczkami”. Siostry nie powinny pozwolić, by nimi pomiatano. Na szczęście coraz częściej nie pozwalają: studiują, prowadzą rekolekcje, wyjeżdżają na placówki misyjne. Co ciekawe, te z misji często nie chcą wracać do Polski, bo tu czują się infantylizowane, pozbawione odpowiedzialności. Niestety, są nadal księża widzący zakonnice jako pokorne myszki, mrówki robotnice, które skrzętnie zrobią swoje i nie mają zdania na żaden temat. A w żeńskich wspólnotach ten model duchowości też był przez lata lansowany. To się wzajemnie napędzało. Klasyczny model ale wzmocniony jeszcze podziałem klasowym. Kiedyś obowiązywała w klasztorach praktyka dwóch chórów. Były panny posażne, które obejmowały pierwszy chór, zajmowały się rzeczami duchowymi czy, powiedzmy, wyszywaniem serwetek. I były siostry z biednych domów, które szły do chóru drugiego, a ich zadaniem było np. oporządzać krowy. Echa tego da się dziś jeszcze odnaleźć. A może stosunek do zakonnic wynika z tego, że spora część kleru w ogóle traktuje kobiety protekcjonalnie: niewiasta obdarzona geniuszem macierzyńskim ma się realizować w rodzinie. Skoro odrzuca rodzinę i macierzyństwo, no to niech się zajmie w tym jest. Większość Polaków ma korzenie na wsi, a na wsiach model patriarchalny był silniejszy niż w miastach. Ale to nie jest jedyna przyczyna. Pomijając fakt, że są księża, którzy protekcjonalnie traktują również mężczyzn, to widziałem siostry, które same wpędzały się w kierat pracy. Nie ma nic złego w tym, że wspólnota powstaje w celu posługi innym: najuboższym, chorym, dzieciom, czy po to, by pomagać w parafii. To może być droga do świętości, ale musi być wybrana świadomie i nie może polegać na samej robocie. Znam wielu wspaniałych księży i sensownych sióstr, którzy odeszli od kapłaństwa czy z zakonu, bo mieli tyle obowiązków, że się zarobili. Zabrakło im czasu na modlitwę, na odpoczynek. Na Zachodzie polskie zakony żeńskie postrzegane są jako trochę betonowe, przywiązane do anachronicznych reguł, mające absolutnie bezkrytyczny stosunek do Kościoła i papieża. W porównaniu choćby z amerykańskimi, które odrzucają zewnętrzne formy, takie jak habit, i potrafią podjąć spór z potem znikają, bo nie mają powołań. W Stanach Zjednoczonych najwięcej powołań ma ta gałąź dominikanek, która nosi habity i dba o zachowywanie reguły. Po wspólnotach, które w latach 60. i 70. poszły w kontestację hierarchii i bunt przeciw papieżowi, dziś zostały domy staruszek na wymarciu. Czekają teraz na wsparcie betonowych sióstr z Polski. Cała sztuka polega na tym, by ewangelicznie ze skarbca wybierać rzeczy stare i nowe. Nie można kultywować przebrzmiałych formuł, bo się wyginie jak dinozaury, ale też nie jest rozwiązaniem bezkrytyczny kult współczesności i przejmowanie wszystkiego, co ze sobą ona niesie. A może idea zakonu nie pasuje już do współczesnej wyemancypowanej kobiety?Życie zakonne zasadniczo nie pasuje do tego świata. Początki zakonów wzięły się z tego, że po 314 r., gdy chrześcijaństwo stawało się coraz bardziej oficjalną religią, coraz bardziej związaną z cesarstwem, część gorliwych chrześcijan poczuła, że alians ołtarza z tronem nie wychodzi im na dobre, że ich wiara stygnie. Poszli więc na pustynię, by żyć z Jezusem. Z kobietami to jest jeszcze inna historia. Popularność zakonów żeńskich na przełomie XIX i XX w. wynikała z tego, że była to niemal jedyna droga, na której kobieta mogła się realizować poza rodziną; choćby poświęcić się opiece nad chorymi czy sierotami. Dziś można to robić w świeckim Jeszcze w czasach komuny nasza szara, beznadziejna rzeczywistość nie oferowała młodym ludziom – ani kobietom, ani mężczyznom – zbyt wielu atrakcyjnych możliwości rozwoju. Wtedy powołanie do zakonu dawało poczucie, że można żyć pożytecznie i sensownie. Dziś cały świat stoi przed młodymi otworem. Konkurencja jest ogromna. To może być powód spadku powołań, nie tylko do żeńskich klasztorów. Ale nigdy bym nie powiedział, że życie zakonne nie pasuje dziś do kobiety. Trzeba pamiętać, że fundament życia zakonnego nie polega na tym, co się robi, ale na tym, kim się jest, na tożsamości, którą człowiek zyskuje poprzez powołanie darowane przez Jezusa. Również życie wspólnotowe ma swoją wartość. Razem da się zrobić więcej. Trzeba – ze świadomością, że świat się zmienia – przemyśleć formy zaangażowania i obecności zakonnic. Bo do zakonów nadal zgłaszają się fantastyczne kobiety. Coraz lepiej wykształcone, aktywne, znające swoją wartość. Szkoda ich na sprzątanie kościoła. Skoro mogą katechizować, prowadzić rekolekcje, misje, warto im to umożliwić. Będzie to z pożytkiem dla nich i dla Kościoła. Zakonnicy mają jednak większą przestrzeń wolności. Mogą chodzić „po cywilnemu”, gdy chcą, pójść na basen czy nawet na piwo. Zakonnice specyfika polska. Czeska dominikanka, której lekarz zalecił pływanie, idzie w habicie na basen, wchodzi do szatni i wychodzi w stroju kąpielowym. Wyobraźmy sobie, jaka by była na to reakcja w katolickiej Polsce. Sensacja i zgorszenie! Czesi przyjmują to z pełnym spokojem. U nas niewiele zgromadzeń pozwala siostrom na zdjęcie habitu. Czasem dochodzi do absurdu. Siostry przebierają się w krzakach, bo według reguły mogą chodzić po górach w stroju cywilnym, ale z klasztoru muszą wyjść w habicie. Kiedy one przełamią milczenie? Rozmowę o sprawach kobiet w zakonach chciałam przeprowadzić z kobietą, ale znalezienie zakonnicy, która jest gotowa otwarcie mówić, graniczy z lat temu rozesłałem do znajomych sióstr ankietę dla miesięcznika „W drodze”. Prosiłem o anonimowe odpowiedzi. Otrzymałem wiele zapewnień, że ją wypełnią, i ani jednej wypełnionej ankiety. W chrześcijańskich periodykach czasem zabierają głos, ale nieufność wobec świeckich mediów jest jedna ze wspólnot przyjęła dziennikarkę. Potem siostry były bardzo rozgoryczone tym, co napisała i jak je potraktowała. Bo łatwo opisać zakonnice jako dziwolągi. Ale im bardziej ten świat jest zamknięty, tym bardziej dziwaczne rzeczy sobie ludzie im dziwniej je opisują, tym bardziej one się zamykają. To jest błędne koło. Ale obawa przed świeckimi mediami to tylko jedna z przyczyn. Kiedyś zakonnica udzieliła mi wywiadu za zgodą swojej przełożonej generalnej, natomiast przełożona bezpośrednia urządziła jej potworną awanturę, że o niczym nie wiedziała. Od sióstr słyszę, że pojawia się w takich sytuacjach element zawiści. Jak któraś coś powie lub wydrukuje pod nazwiskiem, to wcześniej czy później usłyszy, że robi z siebie gwiazdę, że się promuje, że się wymądrza. Dlatego wolą nie zabierać głosu. Tu widzę raczej kobiecą zawiść, a nie patriarchat. Układy, które są w klasztorach żeńskich, zamykają im usta. Patriarchalna zasada, kobieta niech milczy w kościele, też tu chyba działa. Zachodnie zakonnice otwarcie stawiały kwestię kapłaństwa kobiet. U nas trudno to sobie ale nie można traktować pragnienia kapłaństwa kobiet jako kwestii najważniejszej. Znam siostry, które mówią, że są spełnione w swoim zakonie i kapłaństwo nie jest im do szczęścia potrzebne. Myślę, że są w tym szczere. Ojciec Paweł Kozacki dominikanin, od marca 2010 r. przeor Konwentu Świętej Trójcy w Krakowie. Publicysta, były redaktor naczelny dominikańskiego miesięcznika „W drodze”, autor zbioru medytacji biblijnych „Szczęśliwe wariactwo”, współautor książki „Spowiedź bez końca. O grzechu, pokucie i nowym życiu”.

przełożony klasztoru w niektórych zakonach